…Czyli twórcza dusza i inne epizody.
Moja miłość do rzeczy niepowtarzalnych dała znowu znać o sobie, gdy pewnego razu natrafilam na ofertę sprzedaży ręcznie robionych kalendarzy. I od razu zapragnęłam taki mieć. Na „żywca” wysłałam wiadomość z zapytaniem o cenę, która, jak na polskie warunki, najniższa nie była, to mnie jednak nie przystopowało.
Dała o sobie jednak znać moja praktyczna, zodiakalna natura. Po cichu pytała mnie: a po cholerę ci drugi kalendarz, przecież już jeden masz…a jeśli już zamówisz to jaki? Musi być funkcjonalny, bo gdzie powkładasz te wszystkie papióry i wizytówki?
Pani Iza- producentka owych cudeniek, była szybsza i od razu przetrzepała mój fejsbukowy profil. Zaproponowała tematyczną, adekwatną do zawodu okładkę i kilka udogodnień. Ale te inne…takie słodkie były, że z checią zamówiłabym wszystkie…(na to wspomnienie znowu mam jęzor na brodzie).
Na jednym się więc nie skończyło. Drugi zamówiłam mojej przyjaciółce Kasi, w hołdzie za przyjaźń i jako prezent urodzinowy. (Kasia też miała jęzor na brodzie).
Ze względu na Kasię, która czyta moje wypociny, nie powinnam tu wpisywać cen, ale nie byłabym sobą, gdybym nie opisała testowanego produktu od A do Z. Cena kalendarza wynosi 65 zł. Wysyłka 13 zł. do Polski i 25 zł. za granicę na obszarze Europy. Ja musiałam dyszkę dopłacić, bo mój ma „specjalności” z papieru i okazał się cieższy niż pozostałe.
Pani Iza nie kończy tylko na kalendarzach. W jej ofercie są notatniki, kartki okolicznościowe, zaproszenia i inne papierowe produkty.
Wysyłka nie stanowi przychodu pani Izy. A i na cenę nie ma co psioczyć. Rękodzieła są – jak sama nazwa wskazuje- ręcznie robione, wymagają cierpliwości i czasu.
„Ludzie podchodzą do rekodzieła w dziwny sposób, jeżeli sami powinni iść do pracy za 5 zł na godzinę, nikt nie pójdzie ,a rękodzielnik często pracuje za mniej jak 3 zł/h, dochodzi do tego składka ZUS – ponad 1000zł i podatek do US, ale co to kogo obchodzi, ma być pięknie, bogato i tanio”-pisze pani Iza.
Tanio nie jest we Francji, na paryskich placach, gęstych od artystów, którzy namalują nam nasz portret od ręki. Za kartkę papieru z naszą podobizną, zapłacimy tam 60 euro.
Nasz rodzinny malunek kosztował 150. Powiedziałby kto: Kobieto, walnij się w głowę, wiesz ile żarcia w Niemczech by za to byłlo? Ok. Ale jak będziemy mysleć tylko o żarciu i przyziemnych sprawach, to staniemy się skapciali. Czasem trzeba spontanicznie w życiu coś kupić, co kompletnie Ci się nie przyda, ale ładnie wygląda i poprawia humor. My, kobiety jesteśmy wręcz mistrzyniami w tym kierunku, kupując sobie kolejną szmatkę lub sandałki, które ubierzemy może raz, a które leżeć będą później w szafie.
W moim domu jest pełno takich „numerów”. Nie dlatego, że jestem taka spontaniczna, raczej dlatego, że „nadarzyła się okazja”. Na ścianach wisi pełno obrazów różnych malarzy. Honorowe miejsce należy do Teścia Wilfrieda, który od 6 lat maluje anioły (lub aniołów- nie wiadomo na co mu tam Pan Bog pozwala) i Szwagra Filipa, który jako jedyny w rodzinie odziedziczył talent malarski. No nie, przepraszam, jeszcze moja córka, ale ona dopiero startuje w świat sztuki.

Niektóre obrazy trafiły do nas na zasadzie wymiany, ale nie takiej, że Ty mi obraz, a ja tobie inny, tylko…Ty mi obraz, bo ja… i mój mąż…obracamy się w tym światku. On zazwyczaj przygrywa na otwarciach galerii, a ja je fotografuję. Taka własnie pamiątka od Bernharda Weidmanna (Büren an der Aare) wisi w salonie miądzy Filipem a Wilfriedem. Jego obrazy zaczynają się cenowo od 450 fr. z racji formatu.
Również moja znajoma Dexy Frei (z Roggwil SG) często robi wernisaże. Nie przyjęłam od niej jednak obrazu, gdyż już….nie mam miejsca. W tym roku zaplanowalismy remont mieszkania. Dobra okazja do zrobienia „przesiewki”. Wszystkie nie-oryginały pofruną do nowych domów.
Dexy jest Wenezuelką i maluje pięknie: węglem, tabaką, farbami olejnymi i akrylowymi. Właśnie skończyła się jej wystawa w Romanshorn. Kiedy będzie nowa- nie wiem, ale jak się dowiem, to Was poinformuję. Jej praca szacowana jest na „od 300 w górę“.
Nie mówię już o krawcowych. Tych w Szwajcarii na lekarstwo. Z receptą! Mam jednak w swoim miasteczku jedną panią, która w swoim Atelier nie tylko przerabia, ale i szyje cudeńka. A takie cudeńka to się cenią!
Cenią się także rzeźby. A najbardziej te w metalu. W Arbon przy Badgasse 1, jest galeria Pepiego. Pepe jest emerytowanym inżynierem i artystą, który do tej pory lubi sobie coś przyspawać. Jego prace można oglądać w piątki i soboty od 21.00 i przy okazji napić się piwka, winka albo wódeczki. Pepe jest bardzo dobrym gospodarzem, nikogo w durscie nie zostawi (Durst- pragnienie) a i innym artystom udzieli swoich ścian do malarskich lub fotograficznych wystaw.

Tylko fotografia się nie ceni. Źle powiedziane, ceni się, ale się nie sprzedaje. Bo każdy myśli, że jak ma jakiś dobry aparat, to „se trzaśnie fotkę, zrobi z niej plakat i se powiesi“ na ścianę. A artysta- fotograf poluje na dobry moment. Patrzy na układ słońca, cieni, kierunek wiatru…Potem fotke obrabia, na końcu drukuje na przykład na aluminium. Już takie alu- w zależności od wielkości kosztuje masę pieniędzy, a gdzie jeszcze cena za motyw?
Wracając do pani Izy. Jest ona Lubuszanką, która za miłością życia wyemigrowała do Górali. Tam w swojej chatce na kurzej łapce stworzyła sobie pracownię rękodzielniczą. A co właściwie oznacza ta dziwna nazwa? Nie powiem, z czym mi się ta Grapa skojarzyła, bo mnie posądzicie o jakieśs alkoholowe machlojki.
„Grapa to góra, a Mośtynka…-tu w górach nie mówi się po nazwiskach. Każdy ma jakiś przydomek z dziada pradziada. Nam przypadło Mośtyn, a dlaczego to najstarsi górale nie wiedzą, ale od kilkudziesięciu lat tak mówią”- tłumaczy pani Iza.
Wesołe jest życie dziadziusia…
Wyroby z pracowni można sobie obejrzeć na fejsbukowej stronie. Tu link. Tam też można zamawiać. Metoda płatności to przelew i system Paypay.
Życzę udanych zakupów.