Jestem w wieku, w którym mogę robić głupoty świadomie, dobrowolnie i z radością. W całym życiu zrobiłam ich nie mało. Niektórych do tej pory się wstydzę, inne wspominam ze śmiechem w szerszym gronie. Najważniejsze to przeżyć życie tak, by miło było wspominać, ale wstyd opowiadać. Oto 40 faktów z mojego życia, o których nie każdy wie…na 40 urodziny!
- Urodziłam się w Bolesławcu. Mieście, słynącym z wyrobów porcelanowych. Do dziś mam świąteczną oryginalną zastawę bolesławiecką- spadek po mojej babci. Kręci mnie lepienie w glinie, ale już zamków z piasku nie lubię.
- Dzieciakiem byłam nieznośnym. Wdrapywałam się na drzewa, skakałam przez płoty. Z jednej takiej „wyprawy“ mojej koleżance została blizna na wewnętrznej stronie ramienia. Mnie też to boli do dzisiaj…
- Byłam rowerzystą – kaskaderem. Gdy jadąc z górki, spadł mi łańcuch – musiałam hamować butami. Wyglądałam tak, że nie powstydziłby się mnie żaden charakteryzator filmów o zombi.
- Mój dziadek miał byłego policyjnego psa Oktana. Darł japę na wszystkich i nie pozwalał zbliżać się do płotu. Zwłaszcza mnie. Do momentu, gdy pewnego niedzielnego poranka, wyszłam do ogrodu pozbierać jabłka, a on tam stał nieuwiązany. Rzuciłam owoce i krzycząc w niebogłosy uciekłam do domu. Pies się tak wystraszył, że od tamtego dnia byliśmy już kumplami.
- Wakacje spędzałam u ojca na wsi. Razem z „przyrodnim rodzeństwem“ spaliśmy na sianie, kąpaliśmy się w rowach i chodziliśmy za stodołę palić papierosy, podkradane ojcu i dziadkowi. Nie mogę obejść się bez nich do tej pory.
- Gdy tylko była ładna pogoda i dużo wolnego czasu, wszystkie dzieciaki z dzielni zbierały się i szliśmy na pola na szaber albo na niestrzerzony przejazd kolejowy. Kładliśmy grosiki na szynach i czekaliśmy na pociąg. Później sprawdzaliśmy kto ma bardziej spłaszczony pieniążek. A raczej to, co z niego zostało. Z wiekiem, „żarty z pociągiem“ zmieniły się. Koledzy chcieli sprawdzić, kto będzie szybszy. Oni na motorze, czy PKP. Dla jednego z nich był to ostatni żart w życiu, a my- nigdy więcej tam nie poszliśmy.
- W moim rodzinnym domu było „małe zoo“. Pomijając fakt, że dziadek był rzeźnikiem i w zagrodzie zawsze znajdowały się świnie, krowy i inne zwierzęta jadalne. Zawsze przynosiłam zagubione kotki, myszki i inne stworzenia. Pewnej jesieni znalazła u nas dom rodzina jeży, która wracała co roku aż do mojej wyprowadzki. Teraz mam tylko rudego kota, którego nazywam Arschloch. Hm, hm…James.
- Dziadkowi gotowałam zupę z trawy, którą zjadał z ochotą. Do tej pory mi tak zostało. Jestem mistrzynią w swojej kuchni. Specjalizuję się zwłaszcza w mięsie.
- Podkochiwałam się w sąsiedzie. Gdy na początku podstawówki, wracając ze szkoły i mając ciężki dzień, na jego „podchody“ odpowiedziałam „spierdalaj“ – nie odezwał się już więcej, a ja żałuję tego do tej pory…
- Śpiewałam w kościelnym chórze, grałam na gitarze, chodziłam na pielgrzymki, jeździłam na dni młodzieży. Nieodłącznym elementem był aparat fotograficzny. Technika i miejsca się zmieniły – aparat pozostał.
- Byłam najpierw w Zuchach, a póżniej w ZHP. Zdobyłam sprawność Trzech Piór*. Aż dziw bierze, że mogłam wytrzymać dobę bez gadania!
- W podstawówce byłam dobra z matematyki, a cieńka z polskiego. Zmieniło mi się to w liceum. Nigdy jednak nie sądziłam, że zacznę prowadzić bloga i pisywać do gazet.
- Nienawidziłam niemieckiego! Los rzucił mnie najpierw do Niemiec, później do Szwajcarii niemieckojęzycznej.
- Na koniec roku w znienawidzonym ogólniaku, do którego poszłam ze względu na moją przyjaciółkę, aby „niekochanemu“ nauczycielowi od fizyki (przez którego musiałam mieć egzamin zaliczający u dyrektorki) zrobić na złość- założyłam białą bluzeczkę, granatową spódniczkę plisowaną, glany i ufarbowałam włosy na… zielono.
- Punkowałam!
- Byłam na koncercie w Łęknicy, na którym Chylińska występowała pierwszy raz, a Owsiak tak się jąkał, że potrzebował tłumacza. W pogowisku wybił mi ktoś wtedy górną jedynkę…
- Jeździłam do Jarocina i na pierwsze Woodstocki.
- Na koniec pierwszej klasy ekonomika (do którego przeprowadziłam się po roku ogólniaka), poszłam do wspomnianego znienawidzonego pana profesora i pokazałam mu świadectwo ukończenia z czwórką z fizyki….
- Pół roku byłam gospodarzem klasowym. Odebrano mi tą funkcję, gdyż byłam za bardzo…krnąbrna. Nikt nie chciał docenić moich talentów organizatorskich, które wykorzystuję do dziś. (Organizacja eventów i własnej serii koncertów PickNickJazz am See).
- Zrobiłam kurs na wychowawcę kolonii i jeździłam z dzieciakami po różnych miejscach. Nauczyłam się majsterkowania w „damskich“ dziedzinach i wprowadziłam je w życie. Teraz już nie mam do tego cierpliwości.
- Chciałam się dostać na Uniwerek Wrocławski, na Historię. Ale do tej pory nie wiem dlaczego…
- Wylądowałam w końcu na administracji w WSZiM, a pracę dyplomową pisałam z…reklamy. Mam zboczenie zawodowe. Do tej pory poświęcam więcej uwagi reklamom niż filmom. Po pierwszych dźwiękach wiem już czy zapytać lekarza, czy farmaceuty…
- Na studiach często się przeprowadzałam, bo…lubiłam to. A pobyt w jednym miejscu nudził mnie. Po urodzeniu dziecka- przysiadłam. Ale co jakiś czas przestawiam mieszkanie, żeby nie popaść w rutynę.
- Pracy uczyłam się od dziecka. Nie miałam kieszonkowego. Kasę musiałam zarobić myjąc samochody, kosząc trawę, czy pomagając w rodzinnej firmie.
- Na studiach dorabiałam pracą w knajpie i pisaniem wypracowań i dyplomów, ale ciiiii…
- Pierwszego chłopaka obcokrajowca miałam we Wrocławiu. Był Anglikiem z miesznymi korzeniami. Cały czas mamy ze sobą kontakt.
- Nie mam natomiast kontaktu ze swoją pierwszą i drugą miłością. Pierwsza- jak wspomniałam- nie oddzywa się do mnie, gdy zaś patrzę na drugą, zastanawiam się, czy aby nie przechodziłam choroby psychicznej…
- Od 22 lat mam prawo jazdy i żadnego wypadku ani nawet stłuczki na koncie. Wszystkie zadrapania na aucie pochodzą z kolekcji mojego męża. No dobra, pomijając fakt wciśnięcia rury wydechowej w głąb auta mojego kolegi 😉
- Jeździłam nawet kiedyś motorem. Do momentu, gdy przechodząc przez ulicę podczas przerwy szkolnej jeden mnie przejechał. Zakończyło się pobytem w szpitalu i postanowieniem, że nigdy już na motor nie wsiądę. Słowa dotrzymałam.
- Uwielbiałam jeździć na nartach. Jestem nawet instruktorem dziecięcym! Niestety po wypadku na Persen, zakończonym zerwaniem mięśni kolana, moja działalność sportowa opadła do minimum. Wspinam się teraz…po schodach.
- Nie lubię Maryśki. Rzygać mi się od niej chce. Arlety i Wiolki** zresztą też 😉
- Byłam pedantką jeśli chodzi o sprzątanie. Przeszło mi, gdy usłyszałam tupot małych stópek. Teraz uważam, że jeśli w mieszkaniu jest perfekcyjnie, to właścicielka ma nudne życie lub nic innego do roboty.
- Od kilku lat zajmuję się fotografią eventową. Nie potrafię iść na imprezę bez aparatu. I nie chodzę.
- Męża poznałam w knajpce, w której pracowałam w Szwajcarii. Opieprzałam właśnie nawalonego klienta, który nie chciał zapłacić za piwo. Tak mu (mężowi) się to spodobało, że postanowił do mnie zagadać. To było 14 lat temu.
- „Tak“ powiedziałam dopiero 11.11.2011. Dwa lata wcześniej urodziła nam się córka. Data piękna i łatwo zapamiętać. Datę urodzenia córki też, bo wypada w urodziny męża, szwagra i ciotki.
- Jestem osobą publiczną. Śmiać mi się chce z ludzi, którzy „znają mnie“ w mediach socjalnych, a w rzeczywistości nawet mnie nie kojarzą i opowiadają mi prosto w oczy o tym „co taka jedna Polka odwinęła ostatnio w…“ znaczy o mnie samej. Radzę dobrze przyglądać się zdjęciom, albo trzymać gębę na kłódkę.
- Nic, co ludzkie nie jest mi obce. Zwłaszcza wieczorne sikanie pod posterunkiem policji.
- To ja w domu składam meble z Ikei.
- Nie lubię jazzu, choć organizuję eventy właśnie z tą muzyką, a mąż jest pianistą jazzowym.
- Cieszę się, że wychowałam się w czasach bez „komórek“ i internetów. Przynajmniej nie ma w nich śladu po moich wyczynach.
Pamiętaj, że aby być szczęśliwym nie wystarczy tylko żyć…
*Trzy pióra: jedna ze sprawności harcerskich, należąca do grupy sprawności puszczańskich, a jednocześnie wyrabiających siłę ducha. Zdobycie sprawności polega na pomyślnym przejściu trzech prób, z których każda trwa jedną dobę:
- próby milczenia, w czasie której harcerz powinien zachować całkowite milczenie i przeznaczyć ten czas na zastanowienie się nad swym harcerskim życiem,
- próby głodu, podczas której powinien powstrzymać się od spożywania jakichkolwiek pokarmów i napojów (niektórzy dopuszczają picie czystej wody i spożywanie suchego chleba), uczestnicząc jednocześnie we wszystkich normalnych zajęciach obozowych,
- próby samotności, którą powinien przejść w lesie, niespostrzeżony przez ludzi, żywiąc się owocami leśnymi i obserwując życie lasu. W Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej musi w tym czasie znaleźć 3 pióra, w przeciwnym razie sprawność nie zostaje przyznana. (Słowo w słowo z Wikipedii)
** Imiona przykładowe.