…czyli o przyjaźniach na szwajcarskiej ziemi.
Każda z nas ma swoją osobistą psiapsiółkę, z którą przegaduje dni bez liku, będąc w Polsce, a z którą, będąc na obczyźnie godzinami wisi na skypie. I Ja mam swoją Kasię, przyjaciółkę z licealnej ławki, z którą obserwujemy się przez media socjalne, bo nie oszukujmy się, w wieku, gdzie praca i rodzina wypełniają całe życie, trudno jest znaleźć czas, by bez końca gadać. A mamy o czym, bo co chwilę u każdej się coś nowego dzieje, poza tym obie gaduły, których nikt i nic nie może uspokoić. Tak, tak, to była miłość od pierwszego wejrzenia i do tej pory tak zostało.
Niestety, ale będąc oddalone od siebie 1000 km, trzeba było zapełnić pustkę bliskości i wybrać na to miejsce nowych przyjaciół lub jak kto woli-bliskich znajomych. I tak do tego grona dołączyła Carmen, pochodząca z Rumunii, z którą przez wieki pracowałam w Lucernie. Psikusem losu mieszka teraz ode mnie 300 km, po drugiej stronie kraju, ale do tej pory mamy częsty kontakt telefoniczny. Tak zwany „psikus losu“‚ moge strzelić Uli w twarz, która mnie jak najbardziej zostawiła w Szwajcarii….Ula jest mamą zajebistego synka i mini-córeczki….
Nadię spotkałam, gdy pracowałam w arbońskim hotelu, jeszcze przed sprowadzeniem się do tego miasta. Nadzieja- bo tak na prawdę ma na imię, pochodzi z Białorusi, jej mąż jest Polskim Niemcem, a ich syn jest moim chrześniakiem. Połączyła nas nie tylko praca i podobny język, ale i perypetie, które wszyscy razem przeszliśmy.
W obecnym miejscu mieszkam już 7 lat, ale nie myślałam, by sobie kogoś tutaj „znaleźć“. Zaganiana robieniem fotografii na różnych imprezach, nie miałam czasu, by wpuścić kogoś do serca i tą nową przyjaźń pielęgnować. Tym bardziej, że Szwajcarzy mają przyjaciół już od przedszkola i nie są skorzy do „nowości“, a Polak Polakowi wilkiem w Szwajcarii. By z grona tak wielu rodaków wyłowić osobę, która cię nie zawiedzie, trzeba wiele czasu i pracy. Ale jestem na dobrej drodze.
Poznałam parę fajnych dziewczyn, Polek, z którymi nadajemy na tych samych falach. Są one tu już dosyć długo, znają realia tego kraju i są lub były w związkach mieszanych. Z jedną z nich, Dagmarą, wypiłam już trochę wódki i przegadałam trochę czasu. Dagmarę poznałam…uuu… temu i nic nie zapowiadało „kwiecistego związku“. Ot, dziewczyna, jak inne. Trochę spokojna, powściągliwa w słowach, powiedziałby: nieśmiała. Dopiero później wyszło szydło z wora:-) w sensie bardzo pozytywnym. Dagmara, jak i ja, potrzebuje bowiem czasu, żeby się otworzyć. Zbliżyło nas także posiadanie potomstwa w prawie tym samym wieku. Nie okłamujmy się: matka Polka zrozumie sytuację drugiej. Wspólne wyjścia z dzieciakami, czy ten sam problem kto z nimi zostanie, gdy chcemy wyjść na babski wieczór. „Wolne“ nie mają tych problemów i nie zrozumieją, że ci się dziś nie chce, ponieważ biegałaś całą noc z dzieciakiem od sypialni do łazienki.
Mam dużo ludzi bliskich sercu memu, ale wiadomo, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Jest wśród nich i paru płci odmiennej, którzy są zawsze na odpowiednim miejscu i nie ważne jaka odległość nas dzieli. A ja się przed Wami przyznać muszę, że te z facetami, jeśli prawdziwe i nie podszyte kontekstem seksualnym, trzymają się u mnie najdłużej.
Nie mogę pominąć tu jeszcze jednej przyjaźni, ale już tej z „kontekstem“. Najlepszym moim przyjacielem, partnerem zawodowym, natchnieniem, poduszką do płaczu, lekarstwem na całe zło i ojcem mojego dziecka, jest mój mąż. I Wam życzę, byście znalazły takiego All in one, a przyjaźnie, które zawieracie trzymały się jak najdłużej.
Tytuł wpisu jest tytułem piosenki polskiego zespołu Moonlight. Gdy podjęłam się tematu, pomyślałam od razu o tym utworze. Dedykuję go Wam i waszym przyjaciołom. Nie płaczcie!
Wpis powstał w ramach wiosennego projektu o przyjaźni Klubu Polki na Obczyźnie.
Du musst angemeldet sein, um kommentieren zu können.