Openair Gampel, Summerdays w Arbon, a po drodze jeszcze Zurich…Oj działo się, działo…
Gampel to mieścina, położona w kantonie Walis, na wysokości 634 m.n.p.m. Mieszka w niej 1332 ludzia i jakby jej pięknie nie opisywać- trzeba przyznać jedno: DZIURA! Ale w tej dziurze od 30 lat odbywa się jeden z największych szwajcarskich festiwali. W tym roku odbywał się od 18. do 21.08., a obejrzeć można było takie gwiazdy jak The Bosshoss, 77 Bombay Street, K.I.Z., Glasperlenspiel, Patent Ochsner, Bastian Beker, Parov Stelar i wiele innych, których nazwy mi kompletnie nic nie mówią. O Parov Stelar dowiedziałam się również 15 min. przed koncertem, na który wyciągnął mnie kolega, ale przyznać muszę, że mimo deszczu i zimna, bardzo mi się spodobało.
Festiwale zaliczam z drużyną gotującą narodową potrawę Szwajcarów- Roesti. Jest to możliwość z jednej strony zarobienia grosza, z drugiej zaś uczestnictwo w koncertach, bez wydawania ani centa. Owszem, narobić się trzeba, ale ekipa jest niezawodna, goście mili i zawsze można kogoś nowego poznać. W tym roku nasz namiocik stał między dwoma muzycznymi hangarami. Z jednej strony od 13.00 było już Goa-party, a z drugiej- od 17.00 leciały niemieckie szlagiery.
Andreasa Gabaliera powinnam mieć już po dziurki w nosie, ale nie wiem, dlaczego jego piosenka Hulapalu, wywołuje nadal emocje…Może dlatego, że wiąże się z pierwszym tegorocznym festiwalem w Interlaken, osobami, które tam spotkałam i uczuciami, jakie tam przeżyłam. Ale jakby nie patrzeć, piosenka rzuca się w ucho i jest dla mnie bezkonkurencyjnym hitem lata 2016.
Gampel- muszę przyznać rozczarował mnie trochę, ale przeżyłam i to. We czwartek na szybkiego dostałam jeszcze akredytację prasową i mogłam oficjalnie zrobić zdjęcia dla Usgangu. Możecie je zobaczyć TU. Te nieoficjalne „poszły“ do drugiej firmy, dla której robię, a podpatrzeć można Tutaj.
Na Gampelu dowiedziałam się również o akredytacji na Summerdays w Arbon. Znaczy to, że mogłam iść na długo oczekiwany koncert Simply Red i Faitless, całkowicie za darmo i jeszcze wejść pod scenę, by fotografować. Łoj, jak mi się micha cieszyła! Do tego stopnia, że „rzuciłam“ Openair w Zurichu!

W Zurichu byłam z ekipą w środę, 24.08., z czysto logistycznych względów. Trafiłam na koncert z serii: łubu dubu, niech nam żyje prezes klubu!, ale był całkiem niezły, zwłaszcza wykonawca… Mięsko, koło którego tańczyło stadko rozebranych do połowy laseczek…
Sobotni Masive Attack przeszedł mi jednak koło nosa, ale nic to. Nie można mieć wszystkiego. Jesteś dużą dziewczynką i musisz umieć podejmować decyzje. A moja była jasna i wyraźna: Pierwszy samodzielny szwajcarski festiwal. Co z tego, że koło domu…z okna mogłam posłuchać….ale nie. Uparta koza! W serwisie oczywiście pół arbońskiej wioski, czytać: sami znajomi. Bosze, jakbym chciała coś wykręcić to się nawet nie da!
Kolega fotograf poinformował mnie, że „tam u mnie ktoś z Usgangu jest“. Powęszyłam, znalazłam i poszłam się zameldować. KTOŚ z Usgangu był, ale niestety bez aparatu. Nie przeszkadzało mi to jednak bliżej Ktosia poznać i miło spędzić czas.